Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/1073961
wszystko się uspokoiło. Z racji tego, że obok był generator obsługujący postawiony „szpital" polowy, czy raczej ambulatorium, i stanowisko dowodzenia batalionu, to go wykorzystaliśmy też i podłączyliśmy się, by mieć oświetlenie. I rżnęliśmy w karty aż do północy przy akompaniamencie muzyki z przenośnego głośnika, paląc lub żując tytoń i wcinając suszoną wołowinę. Kolejny dzień wiele się od wcześniejszego nie różnił. Od samego rana przyjeżdżali „poszkodowani", a ja losowałem obrażenia, aź do momentu, gdy mnie zmieniono i mogłem sobie pochodzić po terenie, na którym byliśmy rozstawieni. Przy okazji znalazłem kilku innych tłumaczy i poszliśmy nad jezioro oddalone o nie więcej niż 500 m. Kolejna okazja, by się odświeżyć, bo nie wiadomo, kiedy będzie następna. I tak przesiedzieliśmy dobre trzy czy cztery godziny, zanim wróciliśmy do „swoich". Nic się nie działo aż do 16.00, kiedy dowódcy kolumn dostali SMS-y z batalionowego TOC, że o 17.00 następuje zmiana tłumaczy i Polaków (czyli m.in. mnie) zastępują Litwini. Po tej informacji szybko zawinąłem namiot i w jednym miejscu rzuciłem wszystkie swoje rzeczy. Na szybko pożegnałem się ze wszystkimi, mając nadzieję, że trafię do nich ponownie na drogę powrotną do Niemiec. Kilka minut po 17.00 przyszedł po mnie dowódca, kpt. Griffin, i zabrał mnie na miejsce zbiórki, gdzie byli już tłumacze litewscy, koordynator z Mission Essental oraz już kilku polskich tłumaczy. Przywitałem się z koordynatorem, Rickiem, zostawiłem swoje rzeczy i spytałem się, który z Litwinów idzie z kapitanem. Wyczytany został jakiś młody chłopak, który, jak się okazało, ni cholery nie znał terminologii medycznej. Nawet podstawowej. yczyłem mu tylko, aby w takim razie nie miał żadnych poszkodowanych i poszedł. A my po następnych 15 minutach załadowaliśmy się do anów i zostaliśmy odwiezieni do emowa Piskiego, gdzie zakwaterowano nas w dużych namiotach, zaraz obok OSPWL Orzysz. W środku namiotów standardowe łóżka piętrowe, dla około 40–50 osób w jednej części. Od razu zostaliśmy uprzedzeni, że większość osób wraca do Powidza, a na miejscu zostanie niewielka część. Troszkę pociągnąłem za język Ricka i jak się dowiedziałem, kto to ma być, to od razu zgłosiłem się do wyjazdu do Powidza, ale najpierw musiałem się napchać porządnym jedzeniem. Stołówka w OSPWL serwowała normalne jedzenie, nie procesowane, odmrażane itp. No, takie typowe, jakie my znamy. Dlatego zobaczywszy kluski śląskie, karkówkę i naleśniki, mało się nie pozabijaliśmy. Oprócz jedzenia równie ważnym i pożądanym miejscem były prysznice. Oddzielne kabiny, gorąca woda bieżąca bez żadnego limitu. Spełnienie marzeń po prawie tygodniu w upale i braku możliwości porządnego umycia się. Człowieka ratowały chusteczki nawilżane, no i kombinowanie (ide mój „prysznic" pod beczką). Następnego dnia tylko się upewniliśmy, że wracamy, bo zaczęło się robić coraz głośniej, głównie za sprawą kilku osób znanych www.fragoutmag.com