Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/1504227
Mając na uwadze pomysły na rozbudowę armii, w tym zwiększe- nie jej liczebności jej do 300 000 ludzi oraz sytuację w naszym regionie, tu i tam powracają koncepcje przywrócenia zasadniczej służby wojskowej. Czy jest to sensowne, czy może inne formy szkolenia byłyby bardziej adekwatne? Na wstępie trzeba zauważyć jedno. Dyskusja o obowiązkowej służbie wojskowej jest czymś, co bardzo dobrze pokazuje róż- nice pokoleniowe. Nie jest to niczym wyjątkowym, gdyż zasady dotyczące służby wojskowej, zwłaszcza jej dobrowolny lub obo- wiązkowy charakter, zawsze mają kontekst szerszy niż stricte wojskowy i są odbiciem relacji panujących w społeczeństwie, szczególnie pomiędzy obywatelami a władzą. Dotyczy to przede wszystkim obowiązkowego lub dobrowolnego charakteru służby wojskowej, statusu społecznego żołnierzy oraz stosunku społe- czeństwa do armii. Co więcej, te relacje się zmieniają i widać je także na przykładzie Polski. Są bowiem widoczne postawy wręcz nostalgiczne, podkreśla- jące, że służba wojskowa robiła z chłopców mężczyzn, a poza tym „kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów". I oczywiście kiedyś „to było wojsko, a teraz to przedszkole macie tam". I nikt nie narzekał. I pewnie już zgadujecie, że takie wypowiedzi najczę- ściej padają z ust (lub z klawiatur) osób, które służbę wojskową odbyły dekady temu. I nie ma się czemu dziwić. W czasach PRL służba obowiązkowa trwała dwa do trzech lat i często poborowych kierowano do służby w regionach dalekich od miejsca zamieszkania. Trafienie w jedno miejsce z kilkudziesięcioma albo i kilkoma setkami ob- cych ludzi, w warunkach ograniczenia kontaktów z otoczeniem zewnętrznym z jednej strony, surowo egzekwowanej dyscypli- ny z drugiej, przebywanie w instytucji hierarchicznej, gdzie cały tok i życia codziennego i tej służby regulowany był formalnymi i nieformalnymi zasadami i ceremoniami potrafiło wywrócić życie do góry nogami (ale dziś powiedzą, że to „szkoła życia"), a nie- jednemu także i złamać psychikę. Jednocześnie, oprócz nowego pakietu doświadczeń życiowych, taka osoba mogła powiększyć swój kapitał społeczny. Mówiąc prościej – dwa czy trzy lata spę- dzania praktycznie całego czasu z tymi samymi ludźmi oznaczało szansę na stworzenie silnych więzi koleżeńskich, które – podob- nie jak inne tworzone w podobnych warunkach – mają szanse przerwać dekady. Gdy dodamy do tego tendencję, by z upływem lat idealizować czasy, gdy się było młodym i sprawnym – otrzy- mujemy wyjaśnienie tego fenomenu nostalgii za czasami, które nie wrócą. Nie wrócą, gdyż tamten model służby wojskowej był odbiciem tego, jak w założeniu miało funkcjonować społeczeń- stwo. Z jednej strony, podczas służby prowadzono szkolenie woj- skowe, a czas służby pozwalał na szkolenie żołnierzy do względ- nie skomplikowanych zadań – żołnierze zasadniczej służby oprócz służby w pododdziałach piechoty tworzyli załogi czołgów, służyli na okrętach (także podwodnych), w pododdziałach rakietowych czy wojsk specjalnego przeznaczenia. Górna granica służby – trzy lata – to tyle, ile w wielu armiach jeden kontrakt czy kadencja na stanowisku żołnierza zawodowego. Dodatkowo, o czym należy pamiętać, dominującą grupą wśród żołnierzy zawodowych byli oficerowie, chorążowie (od końca lat 60.), w przypadku korpusu podoficerskiego sporą jego część stanowili zaś podoficerowie młodsi, będący żołnierzami zasadniczej służby wojskowej. Obo- wiązkowe było także szkolenie kadr oficerów rezerwy podczas studiów wyższych na cywilnych uczelniach. Z drugiej zaś strony te dwa lub trzy lata miały na celu wytwo- rzyć u żołnierzy pożądane postawy i wzorce zachowań, w szcze- gólności sprawić, by zaakceptowali panujący system polityczny i jego ideologię, a przynajmniej nie stawiali oporu. Z perspektywy społecznej, wojsko było więc przedłużeniem pasa transmisyjne- go, jaki tworzyły państwowe szkoły i kontrolowane przez pań- stwo organizacje, w tym harcerstwo. W dodatku żołnierze czy poborowi milicjanci nie bez powodu często pełnili służbę z dala od swoich rodzinnych okolic – w końcu zakładano, że mogą być użyci do tłumienia protestów czy strajków. Mało tego, sama służba wojskowa bywała narzędziem represji wobec kłopotliwych dla reżimu grup czy osób. Patrząc jednak z innej perspektywy, nie można zapominać, że przez wiele lat pamięć wojny i propagan- dowa gra nieuregulowaną formalnie sprawą granicy zachodniej sprawiały, że postawy pacyfistyczne w polskim społeczeństwie nie były rozpowszechnione, nie było więc zjawiska masowego unikania służby. To pozwalało utrzymywać olbrzymie w porównaniu z dzisiejszymi stanami osobowymi, siły zbrojne które w roku 1988 liczyły 399 500 żołnierzy w czasie pokoju, a po rozwinięciu mobilizacyjnym miało wchodzić w ich skład 930 000 żołnierzy. Liczba ta nie uwzględniała formacji podległych resortowi spraw wewnętrz- nych, który posiadał swoje jednostki, w tym wojskowe. Nie dziwi więc, że w okresie reform ustrojowych reformowa- no także, choć powoli, siły zbrojne. Stopniowo ograniczano, zwłaszcza po roku 1999, a więc wejściu do NATO ich liczebność i zmniejszano rolę, jaką pełnili żołnierze zasadniczej służby woj- skowej. Lata 90. w historii wojskowości były okresem burzliwego rozwo- ju nowych sposobów postrzegania wojska i wojny. Koncepcje te, zawarte choćby w głośnej „Wojnie i antywojnie" Tofflerów czy amerykańskiej koncepcji RMA, kładły nacisk na użycie niewielkich sił uzbrojonych w broń precyzyjnego rażenia, złożonych z wysoko wykwalifikowanych żołnierzy, zamiast masowych armii poboro- wych. Argumentowano, że obowiązkowa służba jest przeżytkiem minionej epoki, a do obsługi nowoczesnego uzbrojenia potrzebni są dobrze wyszkoleni specjaliści. Wynik operacji Pustynna Burza był przy tym uważany za potwierdzenie słuszności tej koncepcji. Stąd też w czasach, w których coraz mniej prawdopodobna była duża wojna międzypaństwowa, gdzie zamiast rosyjskich czołgów zaczęliśmy się bać rosyjskich mafii, a coraz poważniejszym za- grożeniem wydawali się terroryści czy sprawcy czystek etnicz- nych lub chciano wysyłać wojska, by powstrzymały rozlew krwi w lokalnych konfliktach na Bałkanach czy Afryce, zmieniały się postawy i oczekiwania wobec armii. W Polsce nie zrezygnowano szybko z poboru, ale uznawano, że liczba żołnierzy zawodowych musi się zwiększyć. Ogłoszona w roku 1992 polityka bezpieczeństwa i strategia obronna Rzeczypospolitej Polskiej zawierała przykładowo zapis o dążeniu do wzrostu liczby żołnierzy zawodowych, do 60 – 70% stanu osobowego wojska. W roku 1996 rozpoczęto prace nad programem modernizacji znanym jako „Armia 2012". Program ten zakładał osiągnięcie do roku 2002 stanu osobowego 180 000 żołnierzy, w tym 90 000 żołnierzy zawodowych. Kolejny program modernizacji z 2001 roku określał, że do 31 grud- nia 2003 roku siły zbrojne mają zostać zredukowane do 150 000 żołnierzy, z czego połowę mieli stanowić żołnierze zawo- www.fragoutmag.com