Wykażmy się jednak dobrą wolą i wyobraźnią, powiedzmy, że znala-
zła się armia, która chciałaby szkolić swoich żołnierzy w walce nożem.
Jak by to miało wyglądać?
Przykład pierwszy z brzegu:
Czujecie ten klimat? Mundury przesycone testosteronem, kocie ruchy,
przechwyty uzbrojonej ręki. Tymczasem żołnierz w oporządzeniu wygląda
tak:
I nagle liczba możliwych rozwiązań dramatycznie spada. Ani my nie
jesteśmy na tyle mobilni, żeby przechwytywać, unikać, wyprzedzać, ani
przeciwnik nie ma na sobie tyle „wolnej przestrzeni", którą można by prze-
ciąć albo wbić w nią nóż. Współczesny żołnierz ma na sobie dużo oporzą-
dzenia, a w większości przypadków także kamizelkę balistyczną, którą –
jeśli mamy szczęście – może przebijemy bagnetem założonym na kara-
bin, ale i tak pod warunkiem, że uda się trafić w miejsce, w którym jest
tylko miękki wkład balistyczny, bo o przebiciu płyty ceramicznej nie ma
co marzyć. Czyli wracamy do średniowiecza: przyjmij cios na tarczę (albo
sparuj) i wbij ostrze w szparę zbroi. Bez fikuśnych technik, piruetów
– czysty utylitaryzm, do którego nie potrzeba wymyślać „militarnych
technik walki nożem".
www.fragoutmag.com