Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/467260
zakrętce od dużego termosu mieściło się około 200 gramów alkoholu. Jak nie więcej. Bardzo mocnej wódki, której butelkę ukraiński żołnierz wyjął chwilę wcześniej ze schowka w korytarzyku prowadzącym do składu amunicji. Pij brat – zachęcił Rafała, z którym znalazłem się na tym blok-poście. – Pij - żołnierz przystawił dłoń do spodu naczynia, popychając je w stronę twarzy Polaka. Dziennikarz upił łyka, potem kolejnego, a następnie przekazał zakrętkę mnie. Nasz ukraiński gospodarz chyba nie był zadowolony z faktu, że mój kolega raptem zamoczył usta. Tak przynajmniej mi się wydawało. Przechyliłem więc naczynie, przekonany, że ratuję honor polskiego dziennikarstwa wojennego. I Polski w ogóle. Tymczasem nie o to chodziło - alkohol miał krążyć między naszą trójką dłuższy czas. Ja zaś wyżłopałem wszystko. Jed- nak złość na twarzy Ukraińca bardzo szybko zmieniła się w przyjazną minę. Ba, dostrzegłem na niej wręcz lekki podziw. - To ci Polak - Walery pokiwał głową i walnął mnie dłonią w ramię. – Witalij! - krzyknął do kolegi, którego sylwetka mignęła przed wejściem do składu. - Polak wypił nam wódkę! I znów mnie klepnął w ramię. Nie, to nieprawda, że żołnierze armii ukraińskiej chodzą pijani - nie chciałbym tworzyć takiego obrazu. Niemniej faktycznie – pije się, co zważywszy na okoliczności, nie jest niczym nadzwyczajnym. Blok-post pod Debalcewem był miejsce specyficznym - byliśmy tam pod koniec stycznia, gdy o miasto zaczynały się poważne walki. Sam posterunek, oddalony od zabudowań, nie znajdował się jeszcze na pierwszej linii, ale systematycznie ostrzeliwano go z Gradów i moździerzy. - Strzelają Ruskie, nie żadni separatyści - upominali mnie żołnierze. - Pamiętaj, by w ten sposób o tym napisać. Armia Federacji czy rebelianci - jeden czort; broń ta sama. Grady lądowały w okolicy częściej niż granaty, o czym najlepiej świadczyły dziesiątki lejów. - Zaczynają strzelać o ósmej rano i walą do dwunastej - relacjonował jeden z Ukraińców. - Od południa do szes- nastej pracują nasi - wojskowy wskazał ręką na odległe o kilka kilometrów stanowiska rządowej artylerii. - Potem znowu zaczynają tamci. I tak do dwudziestej. Wieczorem i w nocy jest w miarę spokojnie, choć czasem podchodzą pod nasze pozycje i wtedy się strzelamy. Specyficzna rutyna i rytuały, zupełnie, jak w czasie pierwszej wojny – pomyślałem sobie – człowiek trzeźwy jak świnia nie zniesie tego na dłuższą metę. Tymczasem żołnierze, z którymi mieliśmy do czynienia, służyli w oddziałach liniowych od wiosny minionego roku. Już na pierwszy rzut oka widać było, że są u progu fizycznego i psychicznego wyczerpania. Swoją drogą, to zdumiewające, że kraj mający tak ogromne zasoby mobilizacyjne, prowadzi wojnę w tak niefrasobliwy sposób. Oczywiście, gwoli rzetelności warto zauważyć, że Kijów wysyła na rosyjskojęzyczny wschód żołnierzy pochodzących przede wszystkim z zachodnich i centralnych obwodów, zakładając, że będą bardziej lojalni wobec rządu. Lecz to nadal oznacza możliwość zmobilizowania setek tysięcy poborowych. A zatem i częstszej rotacji. - Już nie mogę doczekać się kwietnia - Walery otwierał właśnie puszkę tuszonki - tłustej jak diabli, ale bardzo smacz- nej. Demobilizacji - dodał. A potem, ni stąd, ni zowąd, wypalił: - Znasz „Sepulturę"? Pokiwałem głową, próbując przypomnieć sobie jakieś dźwięki. - No! - Ukrainiec uśmiechnął się. - Jak to wszystko się skończy, przyjedźcie do mnie do Kijowa. Mam dom trzypiętrowy, oddam wam ostatnie piętro do dyspozycji. Zwiedzicie miasto, a wieczorami będziemy jeść, pić i słychać „Sepultury". A, i waszego „Acid Drinkers". Tym razem to ja wykrzywiłem twarz w uśmiechu. Na zewnątrz zagrzmiała artyleria. Spojrzałem na zegarek - chwilę wcześniej wybiła szesnasta. RELACJA