To niedaleko, jakieś 30 minut jazdy od Mosulu.
Zaledwie tak niewiele czasu potrzeba,
aby dostać się z Irbilu na linię frontu, gdzie
toczą się walki z Państwem Islamskim.
Miejscowi nazywają je
DAESH. Ktoś, kto
przyjeżdża tu po raz pierwszy, może dać się
nabrać – nie ma tu dodatkowych środków
bezpieczeństwa czy strażników. Kurdyjskie
miasto, zamieszkiwane przez ponad milion
ludzi, wygląda na ciche i spokojne. Ale nie dla
tych atletycznie zbudowanych przybyszów
z Zachodu, którzy dotarli tu w późnych
godzinach i przemierzają teraz lotniskowy
terminal z długimi skrzynkami Peli. Kierują się
w stronę śmigłowców Blackhawk,
które z pobliskiej bazy przetransportują ich
w rejon realizacji zadania. Oczywiście nie ma
tu żadnych obcych żołnierzy – tak przynajmniej
powiedzą nasi politycy.
RELACJA