Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/605595
krajobraz zaczął zmieniać się z martwych skał na góry pokryte mchem i porostami. w oddali słyszałem już szum wodospadów znajdujących się w krainie Tora. pogoda powoli zmieniała się na deszczową. pod koniec mojego marszu deszcz zmoczył mnie po raz kolejny, a przechodzenie przez ostatnią rzekę było bardzo niebezpieczne z uwagi na wzmożony nurt. myśl o obozowisku i suchym miejscu dodawała mi zapału do jak najszybszego pokonania przeszkody. w ostatnim etapie trasy towarzyszyły mi tętniące zielenią kępy krzaków i drzew. zapach zieleni i czystego powietrza nieskażonego działalno- ścią człowieka to wspaniała sprawa. moim oczom ukazała się ogromna, niekończąca się przestrzeń, rozciągająca się w lewo od ściany lodowca. wyobraźcie sobie ogromną masę skał po lewej, a po prawej – nic! pusta równina pustynna, widok jak z filmów fantasy. rozbijając obóz, myślałem ciągle o następnym dniu. miałem informacje o kolejnym sztormie i o zaśnieżonym przejściu miedzy dwoma lodowcami. Tak naprawdę nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka i z czym przyjdzie mi się zmierzyć nazajutrz. Dzień kruka poranna pogoda nie przypominała tej sztormowej , z którą spotkałem się na pustyni. pewnie dlatego, że byłem w dolinie, pomiędzy górami osłonięty lasami Thora. ruszając w stronę przejścia lodowcowego, nie zdawałem sobie sprawy z trudności trasy, którą przyjdzie mi pokonać. byłem kolejny dzień na tabletkach przeciwbólowych, a stan moich ścięgien achillesa nie wróżył nic dobrego. co jakiś czas czułem ból w kolanie, potem przechodziło to w skurcz łydki albo ból piszczeli. początkowy ciężar plecaka (28 kg) i 300 km, które miałem już na liczniku, były przyczyną dolegliwości, z którymi musiałem się zmierzyć. doskwierały mi również otarcia barków i pach. wejście na górę, a dokładnie na przełęcz międzylodowcową, okazało się drogą przez mękę. ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny. im wyżej, tym mocniej wiało. nigdy nie czułem tak zimnego wiatru – miałem na sobie cztery warstwy ubrań, wchodziłem pod górę, a i tak było mi zimno. ze 100 m wdrapywałem się na 1100, ale nie była to okrężna trasa prowadząca powoli ku górze. To było ostre, pochyłe podejście. raz po śliskiej skale, raz w śniegu. wiatr wiał z lewej strony, po prawej było urwisko. cały czas musiałem się asekurować prawym kijkiem, pod takim kątem, żeby nie polecieć w przepaść. co kilkadziesiąt metrów stawałem, by złapać siły. nad moją głową przeleciał czarny kruk i usiadł na skale kilka metrów dalej. pomyślałem, że odyn wysłał swojego zwiadowcę, żeby skontrolował moje poczynania. nieprzyjemne. mimo to doszedłem do celu. www.fragoutmag.com