Jest godzina 16.00, ale to luty, więc już zapada zmrok. Mam za sobą parę
setek kilometrów za kierownicą auta. Jadę niewiele ponad 70 km na go-
dzinę. Auto wypełnia dobiegająca z wielu miejsc cicha muzyka. Moi pa-
sażerowie śpią, a ich aparaty mowy dzięki Bogu milczą. Mam tylko dla
siebie drogę i mogę skupić się na tym, co lubię – na prowadzeniu.
Nagle doznałem olśnienia. Właśnie gdzieś tutaj,
w połowie drogi między Mirosławcem a Wałczem,
dotarłem do prawdziwego, głęboko zakodowane-
go DNA Mistubishi Outladnera.
Dlaczego jadę siedemdziesiątką? Spróbujcie przy-
wołać sobie przed oczy obraz wąskiej, pełnej dziur
drogi bez pobocza ze szpalerem gęsto rosnących
na skraju ponadstuletnich drzew. Naturalny tunel,
którego sklepieniem są pochylające się nad jezd-
nią potężne konary drzew. Mało tego, morenowe
ukształtowanie terenu powoduje, że trasa składa
się z całej plejady zakrętów – negatywnych, opa-
dających, zacieśniających się i zdradziecko wy-
rzucających.
POJAZDY