Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/794319
Od wielu lat Bieszczady, otoczone aurą dzikości, są ulubionym miejscem organizowania selekcji przez większość polskich jednostek specjalnych. Oczywiście najbardziej sprzyjającym terminem jest przełom jesieni i zimy, gdy kandydaci muszą się zmagać nie tylko z zimnem, lecz także ze śniegiem lub – w najlepszym razie – z legendarnym bieszczadzkim błotem. Nie inaczej było w tym roku, gdy „Biesy" pomogły sprawdzić determinację kandydatów do JW Formoza. Niejako przy okazji w pobliżu pojawili się żołnierze 7. Eskadry Działań Specjalnych wraz z dwoma charakterystycznie wyglądającymi (wysięgniki) śmigłowcami Mi-17. Plany obejmowały wykonywanie zadań wspólnie z operatorami Formozy, jak również „standardowe" loty w górach. Początkowo pogoda nie rozpieszczała i sporym wyzwaniem okazało się już samo przebazowanie z Powidza (z tankowaniem w Krakowie). Potem jednak wraz z odwilżą (i gwałtownym topnieniem śniegu w górach) w rejonie lotów zadomowił się idealny błękit, dzięki czemu załogi Eskadry wykonały wszystkie zaplanowane zadania. W rejonie wszystkich pasm górskich leżących w orbicie zainteresowań pilotów śmigłowcowych dużym ograniczeniem są tereny chronione na najbardziej wartościowych przyrodniczo obszarach gór. Nie inaczej jest w Bieszczadach, gdzie Bieszczadzki Park Narodowy obejmuje praktycznie wszystkie najwyższe szczyty i większość połonin, co wymusiło odpowiednie planowanie lotów. Wśród zadań realizowanych z operatorami JW Formoza był transport taktyczny dwóch quadów wraz z obsadą. Widok to ekstremalnie rzadki w polskich warunkach, by śmigłowiec przewoził (czy też przenosił pod kadłubem) jakikolwiek pojazd (tak, pamiętam, że w serialu „07 zgłoś się" w taki sposób podróżował Polonez por. Borewicza). Nie zważając na to, załogi i operatorzy doskonalili procedurę załadunku i rozładunku quadów (cięższy z nich ważył ponad 300 kg). Mi-17 używane przez 7. Eskadrę (oraz każdą inną polską jednostkę) nie są wyposażone w opuszczaną rampę (tak jak choćby maszyny czeskie), więc by umożliwić wjazd pojazdów, demontuje się tylne wrota, usuwa ławki boczne i rozkłada specjalne podjazdy. Procedura zakłada wjazd przodem oraz oczywiście przypięcie pojazdów pasami tak, by nie przemieszczały się w czasie lotu. Wyjazd wykonuje się tyłem przy asyście strzelca pokładowego, który ustawiając się pod belką ogonową „odcina" śmigło ogonowe. Po kilkukrotnym przetrenowaniu „na sucho" załogi i operatorzy byli gotowi do wykonania całej procedury na lądowiskach (czyli po prostu w terenie). Dzięki dobremu zgraniu i profesjonalizmowi obu stron operacja rozładunku/ załadunku „na wirniku" zajmowała około 100 sekund, co w warunkach bojowych ma kardynalne znaczenie. Przy tej okazji warto nadmienić, że mimo wypełnienia wnętrza Mi-17 dwoma quadami śmigłowiec bez problemu mógł zabrać jeszcze kilku operatorów – a pozostałe miejsce pozwala sądzić, ze zmieściłoby się ich nawet kilkunastu. Jest to interesujące w kontekście śmigłowca Blackhawk, który zapewne już wkrótce trafi do Powidza z zadaniem zastąpienia Mi-17 w stosunku 1:1 (mówi się o zakupie ośmiu maszyn). W przypadku amerykańskiej konstrukcji nie ma mowy o transporcie jakiegokolwiek pojazdu kołowego użytecznego dla wojsk specjalnych, o jednoczesnym przerzucie operatorów nie wspominając (oczywiście w przypadku wcześniej anonsowanego rywala francuskiego pochodzenia jest podobnie – z wyraźną jednak przewagą w kwestii możliwości przerzutu ludzi). Warto więc zauważyć, że w pewnych obszarach nowe śmigłowce rozszerzą możliwości 7. Eskadry, jednak w wielu innych możliwości te zostaną zmniejszone (albo zmuszą do transportu sprzętu na zewnętrznym podwieszeniu). Wydaje się więc, że w optymalnym (i możliwym do realizacji) wariancie Black Hawki powinny współistnieć z obecnie używanymi Mi-17 tak, by całe spektrum działań specjalnych mogło być zabezpieczone. Oprócz wymienionych wyżej lotów typu dla ze śmigłowcem trenowano (PR – pilotów do wykonywania (także z nich www.fragoutmag.com