Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/831447
Peshmerga, fuck you Daesh". Dzieci, które wróciły już do Teleskof, póki co jeżdżą uczyć się do odległego o kilkanaście kilometrów Alkusz. Sądząc po stanie placówek w ich rodzin- nej wsi, jeszcze długo tak będzie. Jadąc na spotkanie z mieszkańcami, mijamy kilka budyn- ków kompletnie zniszczonych wybuchami bomb. To właśnie je dowódcy tych tak zwanych bojowników, których najwięk- szą rozrywką jest pakowanie do klatek młodych dziewczyn i palenie ich żywcem na rynkach, wybrali sobie na kwatery. Kierowca patrzy na to, co kiedyś było domami sąsiadów z mieszaniną rozpaczy i nienawiści. „Mam nadzieję, że cho- ciaż jeden z nich został pod gruzami" – mówi szeptem. Ja mam nadzieję, że nie tylko jeden… Tuż obok gruzowiska… chcę na- pisać „mieszka", ale to przecież nieprawda. Nikt tutaj nie miesz- ka. Te siedem osób składających się na najbiedniejszą rodzinę w wiosce koczuje tutaj w dwóch wymiecionych ze śmieci pokojach, ciesząc się tylko, że skończyła się zima. Ci ludzie stracili wszystko. To nawet nie jest ich dom. Ten, który należał do nich, o który dbali i o którym marzyli na wygnaniu, został zrównany z ziemią wybuchem bomby. Kościół podarował im miej- sce, w którym są teraz. To miejsce, w którym wy- buchł ładunek z chlorem. Każdy wzięty tam głęb- szy oddech nadal okupiony jest pieczeniem zatok i pulsującym bólem głowy. Mówią, że w dwóch pokojach, w których się gnież- dżą, nie jest źle, że odmalowali ściany i je wywietrzyli. Ale my siedzimy przecież w jednym z tych pokojów. Przycupnięci na brzegach łóżek, oddychamy tym samym powietrzem. I wiemy, że nie jest dobrze. W trakcie naszej rozmowy gaśnie świa- tło. To, jak się okazuje, zupełnie normalna przerwa w dostawie prądu. Jeden z trudniejszych momentów następuje właśnie teraz. Liczymy, kalkulujemy, liczymy jeszcze raz i tro- chę się sprzeczamy. Nasze środki są ograniczone, a nie będziemy już w stanie wyjechać, nie zostawiając tym ludziom żadnej pomocy. Po konsultacjach ze starszyzną zo- stawiamy po kilkaset dolarów najbardziej potrzebującym rodzinom i decydujemy się sfinansować zakup agregatu, co pozwoli uruchomić kilka sklepów i być może nawet mały punkt opatrunkowy. Noc mija tak szybko, że prawie jej nie zauważamy. Na naszej mapie do pokonania kolejne punkty. Przewodnicy mówią nam wprost, że od teraz będzie tylko gorzej. Jedziemy do Batnai. Zanim pojedziemy do miasta, które jeszcze niedawno było bastionem ISIS, spotykamy się z lokalnym oddziałem chrze- ścijańskim. Tuż po śniadaniu jedziemy do miejscowej bazy wojskowej, gdzie pijemy herbatę z genera- łem. Jest bardzo serdeczny i w swoich lakierkach, które nosi do odprasowanego munduru, wygląda jak dobry wujek. Ciekawa jestem, kim był w „normalnym" życiu – tym, które wojna kompletnie wywró- ciła do góry nogami. Poznałam już żołnierzy, którzy byli nauczycie- lami matematyki, ma- larzami, księgowymi. Ten wcale nie poważny generał, który właśnie szelmowsko mruga do mnie okiem, mógł być jednym z nich. Nie zapy- tam. Jego nowa funkcja i błyszczące gwiazdki na pagonach budzą respekt. To już nie zabawny wujek, tylko oficer, który okazuje mi szacunek należny go- ściowi i raz jeszcze przy- sięga chronić. Batnaya, do której wjeżdżamy konwojem, jest obrazem nędzy i rozpaczy. W całej wiosce, w której kiedyś mieszkało sześć tysięcy osób, nie ma teraz ani jednego całego budynku. Przy wielu z nich pordzewiałe wraki opowiadają historię wybuchów samochodów – pułapek. Nad wioską góruje kościół, który kiedyś musiał być prawdziwą perełką. Przestał nią być, kiedy terroryści urządzili w nim schron. W nawie głównej zamon- towali sobie nawet siłownię. Z każdego rogu patrzą na nas RELACJA