Frag Out! Magazine

Frag Out! Magazine #15 PL

Frag Out! Magazine

Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/831447

Contents of this Issue

Navigation

Page 221 of 233

Nigdy nie chciałam żadnej znać z bliska, dopóki gdzieś, w opublikowanym przez kogoś na Facebooku filmie, nie zo- baczyłam gromadki młodych dziewczyn, które dopiero co uwolniono z łap Daesh. Każda z nich mówiła o bestialskich gwałtach, o rodzinach zamordowanych przez terrorystów, o dzieciach, które straciła, o przyjaciółkach i kuzynkach, które nadal przebywają w niewoli. Mój bezpieczny, stabilny świat zadrżał w posadach. Jedna z nich wyglądała prawie tak samo jak moja siostra. Musiałam coś zrobić. Znalazłam Orlą Straż – fundację, która niesie pomoc ofiarom terro- ryzmu na miejscu, w Dolinie Niniwy w irackim Kurdystanie. Napisałam do jej prezesa – Bartka Rutkowskiego, kilkukrot- nie z nim rozmawiałam, przeprowadziłam z nim nawet wy- wiad. To właśnie wtedy usłyszałam słowa, które zmieniły dla mnie wszystko. Brzmiały „Agata, chłopie, bądź z nami". Posłuchałam. Jestem z nimi. Byłam też z nimi na miejscu, dwa tygodnie spędziłam w irackim Kurdystanie. Pierwszym wyzwaniem było kompletowanie sprzętu. Na wszystkich zdjęciach, które oglądałam, pracownicy or- ganizacji humanitarnych wyglądali profesjonalnie – w najlep- szym sprzęcie, często obwieszeni najnowszymi zdobyczami techniki. Tymczasem w mojej szafie stały rozdeptane woj- skowe buty pozostałe ze „strzeleckich" czasów, a gdzieś z jakiegoś kąta wygrzebałabym może bojówki, które lata wcześniej nosiłam na kursie dla korespondentów wojen- nych… Paradoksalnie to właśnie to okazało się być proble- matyczne – nie bilety, wiza czy konieczne szczepienia. Na całe szczęście Tomek Korczyk z firmy Butywojskowe.pl stanął na wysokości zadania i zupełnie bezinteresownie podarował na- szej małej, dwuosobowej ekipie wolontariuszy po parze bu- tów LOWA Z6. Resztę sprzętu też udało się skompletować w ciągu tygodnia dzięki zaskakującym zbiegom okoliczności i dobrej woli kilku osób. Wyposażeni jak na jakąś półmilitarną wyprawę zapakowaliśmy się do autokaru, który miał nas zawieźć do Lwowa, aby tam przesiąść się do samolotu lecą- cego do Stambułu, skąd czekał nas już tylko szybki skok do Erbilu, stolicy irackiego Kurdystanu. No właśnie, Erbil. Erbil okazał się ni mniej, ni więcej, tylko stolicą z prawdziwego zdarzenia z dużymi domami handlo- wymi, eleganckimi sklepami i nawet w miarę normalnym transportem. W naszych bojówkach i czapkach z daszka- mi wyglądaliśmy tutaj trochę jak goście z innej planety. Na szczęście kwaterę dzieliliśmy z żołnierzami z jednej z jednostek chrześcijańskich, więc czas upływał nam na wy- mianie doświadczeń, rozmowach o ich potrzebach i planach na przyszłość, na czas „po Daesh", a nie na rewii mody. Niestety, zaledwie dwa dni, które tutaj spędziliśmy, upły- nęły stanowczo za szybko. Po stronie plusów udało się nam jednak zapisać nawiązanie nie najgorszych relacji z chrześci- jańskimi żołnierzami i odwiedziny w urzędzie zajmującym się wydawaniem pozwoleń dla międzynarodowych organizacji chcących działać na terenie Kurdystanu. Przed nami był kolejny etap podróży w stronę tego, co jeszcze niedawno było frontem. Już po trzydzie- stu minutach (i dwóch checkpointach) od wyjazduz Erbilu znaleźliśmy się w „prawdziwym" Kurdystanie. Nie było już szklanych domów i eleganckich hoteli. Zamiast tego mijaliśmy kolejne niedokończone budyn- ki, na wpół zbudowane mosty ze sterczącymi z nich żelaznymi prętami i tabuny dzieciaków usiłujących sprzedać wszystko, co tylko wpadło im w ręce. Na punktach kontrolnych żołnierze Peshmergi mocno zaciskali palce na wiekowych kałachach, uważnie oglądając nasze paszporty. Raz po raz, z potoku niezrozumiałych słów, wyłapywałam tylko nazwę wioski, do której zmierzaliśmy – Teleskof. To pierwsza miejscowość w tym rejonie, do której po- zwolono wrócić ludziom po rozpoczęciu ofensywy na Mosul. Jeszcze nie tak dawno temu była też pierwszą przyfrontową osadą. Wjazdu, poza obowiązko- wym checkpointem, strzeże też na wpół zawa- lony, do cna wypalony dom. Już niedługo przeko- namy się, że jest takich więcej. Nasz przewodnik zarządza spotkanie ze starszyzną. Są tam wszy- scy: odpowiednik naszego sołtysa, lokalny dowód- ca sił zbrojnych, przewodniczący partii i przed- stawiciele miejscowej społeczności. Dostajemy herbatę, pod nos podtykają nam popielniczki i mówią o nas. Mówią długo i zapamiętale, szeroko gestykulując. Głosy unoszą się i opadają, ale nie są wrogie. W końcu, po zwyczajowych podziękowa- niach i przywitaniach, tłumacz wykłada nam, czego potrzebuje Teleskof. Jakkolwiek strasznie to brzmi, wiemy to i bez niego – WSZYSTKIEGO. Brakuje wody, bo dwa obsługujące wieś beczkowo- zy zwyczajnie nie zawsze dojeżdżają, a nawet jeśli im się to uda, nie można tej wody pić, bo jest zbyt zanieczyszczona. Prąd jest tylko przez kilka godzin dzien- nie, nie ma ogrzewania, szpitala, szkoły. To właśnie szkoły najpierw jedziemy zobaczyć. Kiedyś w Teleskof było ich sześć. Teraz w każdej przez dziury w ścianach wpada zimny wiatr, na podłodze poniewierają się wyrwane z książek i zeszytów kartki. Pod butami chrzę- ści szkło z wybitych szyb. W jednej z sal znajdujemy tuzin nadpalonych szkolnych ławek. Na schodach leży porzucona, różowa szczoteczka do zębów z postacią z popularnej kre- skówki. Podwórza zasłane są śmieciami, a ściany straszą szczelinami po powyrywanych kablach. Na jednej widnieje wymalowany czerwoną farbą wymowny napis „Long live www.fragoutmag.com

Articles in this issue

Links on this page

Archives of this issue

view archives of Frag Out! Magazine - Frag Out! Magazine #15 PL