Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/1100428
Taka idea już od trzech lat przyświeca naszemu Stowarzyszeniu Rekonstrukcji Historycznej „Rakkasans", gdy dla siebie i przyjaciół organizujemy forsowne mar- sze w mundurze i pełnym oporządzeniu charakterystycznym dla wietnamskiego epizodu kompanii C trzeciego batalionu 187 pułku 101 dywizji powietrznodesan- towej US Army. Marsze odbywają się na wzór ruty- nowych patrolów US Army z 1969 roku. Wyprawy trwają zwykle około tygodnia, w tym czasie przemierzamy bezdroża po- łudniowo-zachodnich Bieszczad, okolice Cisnej i Wetliny. Rejony te zostały wybra- ne nieprzypadkowo – są bardzo trudne dla piechura, pełne stromych wzniesień, potoków i gęstej roślinności. Od lat służą jako teren ćwiczeń jednostek wojskowych z różnych krajów (przezywa się je nawet „Fuckin' Polish Jungle"). Co ciekawe, te obszary do złudzenia przypominają re- jon Wietnamu, który w czasie wojny był patrolowany przez żołnierzy „Rakkasans". Do każdego patrolu staramy się przy- gotować jak najdokładniej, zarówno pod względem historyczny-rekonstrukcyj- nym, jak i czysto praktycznym. Pierw- sza forma przygotowań to, jak można się domyśleć, bardzo dokładna analiza historycznych zdjęć i opisów, a następ- nie dopasowanie do wyklarowanegow ten sposób obrazu szczegółów naszego umundurowania i wyposażenia. Druga, poza sprawami dosyć prozaicznymi, jak wytyczenie trasy, czy powiadomienie o wyprawie odpowiednich służb, to tak- że przygotowanie naszego ulubionego elementu – kopii racji żywnościowych C. Na każdy patrol zabieramy pomalowa- ne na wojskowy, zielony kolor i opisane konserwy, a także pakiety zapakowane do specyficznych ciemnobrązowych to- rebek, wewnątrz których znajdują się między innymi zapałki, tabletki odkażające wodę, papierosy (w zrekonstruowanych, małych pudełkach) oraz inne skarby. Racje żywnościowe były przywożone żoł- nierzom przez śmigłowce, my z powodu braku takiego transportu radzimy sobie inaczej – zawczasu ukrywamy prowiant na trasie przemarszu. Nierzadko racjom towarzyszy jakaś drobna pułapka, trze- ba więc, tak jak w prawdziwym Wietna- mie lat sześćdziesiątych, stale mieć się na baczności. W marsz, pod względem liczebności i wyposażenia ruszamy jako pluton zło- żony z dwóch drużyn dowodzonych przez oficera, któremu pomagają sierżanci. Wymaga to zabrania odpowiedniego sprzętu, czyli dwóch rkm M60 (prze- zywanego „świnią"), taśm z amunicją, dwóch działających radiostacji AN/PRC 25. Do tego atrapy min claymore, gra- natów, oporządzenie, bandoliery z za- pasowymi magazynkami, zapas wody w kilku manierkach i bukłakach, plecaki lekkie (nazwa wymyślona chyba ironicznie, bo załadowane ekwipunkiem są okropnie ciężkie) oraz atrapy broni osobistej. Idzie- my głównie z M16A1, ale maszeruje także strzelec ze strzelbą „pompką"; a nawet żołnierz uzbrojony w granatnik M79, popularnie nazywanym blooperem, W zeszłym roku szedł obwieszony ładow- nicami na granaty, co więcej – wcisnął się w kamizelkę szytą specjalnie do przeno- szenia takich naboi. Poruszanie się w pełnym ekwipun- ku ważącym po 20–30 kilogramów, w parnym lesie, często stromo pod górę, uzmysławia nam, jak ogromnemu wysiłko- wi musieli podołać amerykańscy żołnierze w Wietnamie. Plecak lekki ciągnie w dół, rozmaite torby majtają się i zahaczają o wszystko wokół, dwuczęściowy hełm jest ciężki, wgniata głowę w kark. Pot leje się ciurkiem, oddech staje się bar- dzo szybki, a jedyne, o czym się myśli, to najbliższy postój. Wyczerpanie w rów- nym stopniu dopada każdego, zarówno panów około czterdziestki jak i dziarskich nastolatków. Maszeruje się okropnie ciężko, w dodatku trzeba stale pamiętać o odpowiednim szyku, co w warunkach fizycznego wyczerpania staje się nieocze- kiwanie trudne. Całe szczęście, że nie grozi nam prawdziwy ostrzał prawdziwe- go przeciwnika. WYPOSAŻENIE