Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/763773
zwłaszcza te na grzbiecie, w miejscu, gdzie zazwyczaj opiera się kciuk. Tym, co w założeniu czyni tę morę bardziej bushcraftowo‑ survivalową od innych, jest jednak przede wszystkim pochwa. Sztywna, wykonana z tworzywa sztucznego, bardzo pewnie trzyma nóż (udało mi się go wytrząsnąć dopiero po kilku próbach, przy sporym zamachu). Do zestawu dołączone są dwa mocowania – dłuższe, w kształcie spłaszczonej pętli, przeznaczone do szerokich pasków i krótsze, w formie klipsa. Na wysokości grzbietu klingi znajdują się plastikowe obejmy, między którymi umieszcza się krzesiwo. To rozwiązanie sprawdza się zaskakująco dobrze, nie ma żadnych luzów i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której pręcik mógłby wypaść z uchwytów. Krzesiwo załączone do noża ma długość 10 cm, nie jest to więc żadna miniaturka, tylko pełnowartościowy produkt, czego nie można powiedzieć o ostrzałce. Płytka pokryta diamentowym pyłem to niewielki (ok. 5x2 cm) prostokącik wklejony z przodu pochwy. Użytkowanie Z uwagi na to, że w ciągu ostatniego miesiąca nie miałam okazji zostać rozbitkiem na bezludnej wyspie, a miejsce, w którym wiodę swój poczciwy żywot nie zmieniło się nieoczekiwanie w postapokaliptyczne pustkowie, nie udało mi się sprawdzić, jak nóż spisałby się w sytuacji walki o przetrwanie. Mogłam za to przekonać się, na ile Mora o miażdżącej nazwie Bushcraft Survival radzi sobie w nieortodoksyjnym bushcrafcie. Pogoda średnio zgrała się z moimi wyobrażeniami o październikowych biwakach w barwach złotej, polskiej jesieni. Nieustający deszcz nie dawał żadnej nadziei na wylegiwanie się w trawie pod błękitnym niebem, nie pozostawało zatem nic innego, jak udać się do lasu w mniej sprzyjających warunkach. Po wielu dniach ciągłych opadów nie udało mi się znaleźć żadnych suchych gałęzi; nawet kawałki drewna schowane wcześniej na czarną godzinę mocno już zawilgotniały. Nie miałam jednak pod ręką nic lepszego, więc za pomocą mory podzieliłam drwa na szczapki i zestrugałam trochę wiórów. Pracowałam naprzemiennie wersją z węglówki i Sandvika, jednak podczas batonowania różnice nie były zauważalne. Dało się natomiast odczuć, że nie jest to nóż stworzony do takich zadań. Klinga jest mimo wszystko dość krótka i dzielenie grubszych kawałków twardego buku to mozolne zajęcie. Po uzyskaniu cienkich listewek przyszła pora na rozniecenie ognia. Grzbietem noża można krzesać całkiem duże snopy iskier i po paru próbach udało się rozpalić chusteczkę, jednak warunki wymagały rozpałki dłużej podtrzymującej płomień. Z pozyskaniem kory brzozowej nie było żadnych problemów, nacinanie i podważanie szło bardzo sprawnie i po kilkunastu minutach mogłam się już cieszyć w miarę stabilnym płomieniem. Ciągła walka o ogień nie pozwoliła jednak za bardzo poszarżować z nożami i szerzej zakrojone testy musiały poczekać do kolejnego wypadu. W związku z nastaniem sezonu jesienno‑zimowego uznałam, że przy okazji najbliższego spaceru warto zabrać się za budowę nowego schronienia. Mory towarzyszyły mi zarówno w przygotowaniu ogniska, jak i w pracach związanych ze stawianiem szkieletu szałasu. W pierwszej kolejności powycinałam chwasty i kolczaste pnącza, przygotowując niewielki placyk między drzewami. Wyznaczyłam miejsce na ognisko i przystąpiłam do rozpalenia ognia. Mimo lekkiego deszczu poszło znacznie sprawniej niż za pierwszym razem. Nóż po kontakcie z krzesiwem pokrył się żółtym nalotem, jednak wystarczyło kilka przeciągnięć po mokrej trawie, żeby przywrócić go do poprzedniego stanu. Mory powycinały też i zaostrzyły gałęzie na obowiązkowe mięsiwo. Kiedy płomienie trzaskały już na polanach i biały dym unosił się z niewielkiego kamiennego kręgu, zabrałam się za okorowanie elementów konstrukcji, która miała stanąć na elegancko oczyszczonym placyku. Praca szła bardzo sprawnie, kora odchodziła całymi płatami, podważana wąską klingą. Mokra dłoń nie ślizgała się na rękojeści, NOŻE