Frag Out! Magazine

Frag Out! Magazine #18 PL

Frag Out! Magazine

Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/915069

Contents of this Issue

Navigation

Page 244 of 247

Ghazni – Sharana, Afganistan 23-24 października 2011 Dokładnie tak, jak zapowiadali, pierwsza próba wylotu odbyła się wczoraj, 22 października, jednak, jak można było przewidzieć, nie była to próba udana. Po nieprzespanej nocy, krótko po szóstej rano (…), ubrałem się i poleciałem na „difak", zjeść ostatnie tu śni- adanie. Przechodząc przez lądowisko, widziałem, jak w mie- jscu, skąd będziemy pakować się do helikopterów, już czekają pierwsze osoby ze swoimi bagażami. Umówiony na 9:00 rano Star podjechał prawie dokładnie. Przeciskając się wąskim korytarzem namiotu, wynosimy bagaże. Każdy ma ich kilka, zazwyczaj loker, duży plecak, torbę z kamizelką i jakąś małą, podręczną torbę. Wrzucamy to wszystko na samochód, a sami – z kamizelką, karabinem i hełmem – idziemy w oddalone o kilkaset metrów miejsce przy „helipadzie", skąd podjąć ma nas Chinook. Szybko jednak okazuje się, że dzisiejsza pogoda nie pozwoli nam na wylot. Niebo o kolorze stalowym, z którego od samego rana pada, i nisko zawieszone chmury, nie st- warzają dobrych warunków do lotów helikopterów tego typu. Półgodzinne oczekiwanie przerywa jakiś porucznik, informu- jąc nas, że loty przełożone są na jutro, na tę samą porę. Dzień nie mija jednak pod znakiem całkowitej nudy. Tak, jak dwa dni wcześniej, jakoś około 13:00, świst lecącego „czegoś" i komunikat o ostrzale bazy, wyciągają nas z namiotu do schronu. Nie zdążę założyć butów, łapię je więc w rękę i w skarpetach zasuwam po wysypanych przed schronem kamieniach, powodując wybuch śmiechu kolegów. To kolejny ostrzał bazy od momentu przejęcia odpowiedzialności za strefę przez X zmianę, trzeci już. „Szuszaki" czują się wyraźnie „rozpuszczone" brakiem partoli w strefie, a dow- odzenie z Giżycka jakoś niespecjalnie ma na to receptę. To nie tylko moje zdanie. Dowódca batalionu, żegnając nas jutro, sam wspomni, że robiliśmy dobrą robotę, a brak ostrzałów bazy, przynajmniej z taką częstotliwością jak teraz, był tego najlepszym przykładem. I, jak powie, „ten pierdolony sztab" (cytat), dobrze o tym wiedział. Noc z soboty na niedzielę spędzam przykryty prześcieradłem, śpiąc na łóżku, na którym spędziłem większość afgańskich nocy w ciągu ostatniego pół roku. Inna rzecz, że po „drzemce", którą zafundowałem sobie wczoraj od 19:00 do północy, teraz znów nie mogłem zasnąć, męcząc się aż do czwartej. Gdy w końcu zasnąłem, zadzwonił budzik. Dziś, w niedzielę, raczej polecimy. Raczej na pewno. Błękitne niebo nie zapowiada większych problemów (…). Krótko po śniadaniu ta sama procedura, co wczoraj: bagaże, pożeg- nanie, poklepanie po plecach i w drogę na „helipad". Czer- wono-białe, cywilne Chinooki, nieco mniejsze niż ich wojsko- wi bracia, rozpoczęły swoje kursowanie krótko po dziesiątej, zabierając niewielkie, 9-10 osobowe grupy. Czas „obrócenia" helikoptera do Sharany i z pow- rotem obliczyliśmy na około 45 minut, plus 15 minut na pakowanie ludzi i bagażu w Ghazni, łącznie około godziny na jeden lot. Na ułożonych pod hesco bagażach wygrzewamy się w świecącym dziś przyjemnie słońcu, czekając na porę nasze- go wylotu. Plan padł gdzieś koło 12:00, gdy z amerykańskiego szpitala, w stronę helikopterów Black Hawk z czerwonym krzyżem na boku, wybiegło kilka osób. To załogi „medewaka". Tylko domyślaliśmy się, że coś niedobrego zaczyna się dziać. Po kilku minutach rozkręcania śmigieł maszyny wzbijają się w powietrze. Plączące się po głowie domysły, dokąd mogą lecieć, czy na północ, na Zana Khan, gdzie od kilku dni pr- zebywają nasi zmiennicy, czy w innym kierunku, rozwiewają się, gdy „śmigła" zakręciły na południe, w stronę Giro. Kilkanaście minut później są z powrotem. Gotowe karetki, jedna amerykańska i jedna polska, czekające od kilku minut na ich przylot, zaraz przyjmą pierwsze nosze. Zaczyna się bieganina. Widzę jedne nosze, na nich wciąż reanimowa- nego człowieka, chyba Polaka. Kroplówka w ręce ratownika, ciągła, żmudna i wykonywana w pocie czoła reanimacja, ciągły masaż serca – w helikopterze, w trakcie wyciągania no- szy, podczas przenoszenia ich do karetki, w karetce. Poświęce- nie kobiety, która próbowała reanimować rannego, to coś, co... kurczę, sam nie wiem, jak to opisać. Żeby z takim zacięciem próbować ratować człowieka... Z drugiego „śmigła" wynoszą troje noszy, widać tylko kamizelki i niewiele więcej. Ktoś niby zauważył krew, ja nie widziałem, stałem za daleko, usuwając się spod nóg lekarzom. Wszyscy się śpieszą, ranni pośpiesznie umieszczani są w karetkach i już po chwili gnają w kierun- ku szpitala, a „śmigła" wzbijają się po raz drugi. Nasz lot się opóźnia, ale teraz, za przeproszeniem, mam to w dupie, bo Polski patrol w drodze do Zana Khan/fot. Jacek Dutkiewicz Amunicja do działka Rosomaka, gotowa do załadowania/ fot. Jacek Dutkiewicz KSIĄŻKA

Articles in this issue

Archives of this issue

view archives of Frag Out! Magazine - Frag Out! Magazine #18 PL