Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/986912
myśliłam, to założenie taktycznych rękawiczek i zdjęcie z siebie kabu- ry, która mogłaby mi obetrzeć rękę. Instruktorzy okazali się być bardzo pomocni, rozwiali moje wątpliwości, a jak już ruszyłam, to sama się zdzi- wiłam, jak adrenalina na mnie po- działała. „Kardio" było wyczerpujące. Gdy skończyłam, nogi mi się uginały i nie miałam siły schować karabinu do pokrowca. Nie wiedziałam też, skąd te brawa, bo czułam się jak przejechana traktorem i mało sexy. Miałam wrażenie, że nic nie trafiłam na te 100 m przy łomoczącym ser- cu, chwiejącej postawie klęczącej, ledwo widocznej czarnej muszce na czarnym tle. Ale podobno trafiłam. Dwa następne tory były spokoj- ne. „Know your limits" polegało na precyzyjnym strzelaniu z pistoletu (tak w skrócie), jednak ten stage uświadomił mi, że mała kara za błąd działa na mnie rozluźniająco… bar- dzo niepotrzebnie, bo 10 m to jest żadna odległość, a tu dwa pudła się zdarzyły! Natomiast stanowisko „Glock'n'Roll" polegało na trzymaniu hantla przez minutę na wyprosto- wanych rękach przed sobą, złożeniu Glocka i oddaniu po trzy strzały do blaszanych celów. Instruktorzy też byli bardzo pomocni i skorzy do zaoferowania mi pewnego rodzaju ułatwień: hantel mogłam trzymać blisko ciała. Jednak gdy usłyszałam „czas start", uznałam, że jest mi za lekko i wyprostowałam ręce z 5-ki- logramowym ciężarem. Trochę się nudziłam, więc w takt sekund za- częłam ruszać biodrami. Przyznaję, poniosło mnie, ale panom też się dzięki temu nie nudziło. Na koniec dostałam brawa – chyba za to, że nie przystałam na ułatwienia, więc za mój trudny charakter. Od tamtej chwili unikałam toru numer 3 „Run, Forest, run". Gdy przechodziłam obok tego stanowi- ska i widziałam silnych mężczyzn biegających z wielkim plecakiem, robiło mi się słabo. Co chwila sły- szałam rozmowy: „Startowałeś z tym plecakiem? Jeszcze nie? No to stary… przygotuj się na niezły hardcore". Postanowiłam załatwić najpierw bardzo przyjemne strze- lanie w ciemności z kamizelką ku- loodporną do wylosowanego zaraz po starcie celu. Natomiast na torze obok, po równie udanym strzelaniu z latarką, musiałam przeprowadzić ewakuację rannego i opatrzeć mu ranę. Noktowizor, który miałam na oczach, fantastycznie się spraw- dzał do dalekich dystansów, jednak z bliska wszystko było zamazane. Postanowiłam zamknąć oczy i po omacku założyłam manekinowi sta- zę. Co prawda opaska utknęła w ja- kiejś wyrwie pod kolanem i nie była na swoim miejscu, ale to ćwiczenie sporo mi powiedziało o mojej wła- snej percepcji. Dynamika u Igiego też była przyjemna. Niestety po sy- gnale startu zrobiłam inaczej, niż planowałam i niż mnie uczono (nie mogę sobie tego wybaczyć), ale wreszcie było coś w moim sporto- wym klimacie, który znam. Na tym korytarzu długo staliśmy i marzliśmy. Często słyszałam opinie rozmawiających obok uczestników, że najgorsze jest czekanie na swoją kolej. Dla mnie ten czas oczekiwa- nia był integralną częścią z samym startem. Nie zawsze jest „akcja". Jednak na tę „akcję" trzeba być go- towym cały czas. Było to całkiem spójne z moim usposobieniem, bo ja nie umiem się relaksować i ciągłe czuwanie to cała ja. PRZYZNAJĘ, ŻE DŁUGO DOCHODZIŁAM DO SIEBIE PO TYM „KARDIO". PRZECZOŁGAŁAM SIĘ NA NAJBLIŻSZĄ KANAPĘ, OD MIŁEGO PANA WYPROSIŁAM BUTELKĘ WODY, A W REST ROOMIE RATOWAŁAM SIĘ HERBATĄ Z DUŻĄ ILOŚCIĄ CUKRU. JEDNAK TO TYLE UPRZEJMOŚCI, PANOWIE MNIE MIJALI I NIE MIELI OCHOTY ZAGADAĆ. MIAŁAM WRAŻENIE, ŻE ODCZUWALI SATYSFAKCJĘ, ŻE UMIERAM. COŚ NA ZASADZIE: „WIDZISZ, MALEŃKA, TO NIE MIEJSCE DLA CIEBIE". DŁUGO KRĘCIŁO MI SIĘ W GŁOWIE. NIE WIEM, ILE CZASU MINĘŁO… RELACJA