Frag Out! Magazine
Issue link: https://fragout.uberflip.com/i/1073961
litewską granicę i zatrzymaliśmy się na parkingu, by przejść standardową procedurę sprawdzenia liczby ludzi, pojazdów i ich wymiarów. Wszystko musiało się zgadzać z dokumentami wydanymi przez Szefostwo Transportu. I też na tym parkingu doszło do dość śmiesznej sytuacji. Zanim ją opiszę, wspomnę tylko o tym, jak wtedy wyglądałem. Spodnie trekkingowe, jakiś softshell, koszula w kratę, niby anelowa, bejsbolówka, przyciemniane okulary WileyX, ComTac na głowie, nerka i warga wypchana tytoniem. Plus broda. Podsumowując, wyróżniałem się dość znacząco wśród żołnierzy. Rozmawialiśmy na zewnątrz w oczekiwaniu na koniec sprawdzania i na przyjazd eskorty z żandarmerii polskiej. Wcześniej widziałem kapitana rozmawiającego z dwiema paniami podporucznik – S na poziomie 3 jest wymagany, to się dogadają. O, jak bardzo się myliłem. Nie wiedząc jeszcze o co chodzi, zostałem zaciągnięty za MEV-a z poleceniem, by się nie wychylać. Jak się okazało, Jesse nie mógł się dogadać z żadną z nich i mnie szukał, a medyczna loża szyderców specjalnie mnie schowała, by troszkę zażartować ze swojego dowódcy. Kilka minut później poszedłem do niego, bo jednak to moja praca, by tłumaczyć, a widziałem, że nie zrobili żadnych postępów w rozmowie. Jak tylko podszedłem, to usłyszałem, że on się poddaje i mam załatwić wszystko. „ou know the drill so make it work". Tak więc odkręciłem się do naszej pani oficer i nie zdążyłem nawet słowa powiedzieć, a ta do mnie po angielsku zaczęła mówić. A raczej próbowała. Kali jeść, Kali pić, do tego kalecząc wymowę. Jezu Chryste, moje biedne uszy. Powstrzymałem ją i mówię, że spokojnie może po polsku mówić. Z wyraźną ulgą zaczęła wyjaśniać, o co jej chodzi. W sumie nic nowego, słyszałem to już któryś raz. Na koniec spytałem ją po prostu – „Kasiu, a tę trójkę ze STANAG-a to jak ty zaliczyłaś?". Moi drodzy czytelnicy – pani podporucznik była na Wacie na tej samej kompanii co ja, tyle że w innym plutonie. I powinna mieć STANAG 6001 z jęz. angielskiego na poziomie 3333. Ale ja słyszałem jej angielski i do 3333 to brakowało sporo... Moje pytanie wywołało szok, zdziwienie i milion pytań. Na szczęście przyjazd W mnie uratował od odpowiadania na nie wszystkie. Szybko się pożegnaliśmy, zapakowaliśmy do pojazdów i pojechaliśmy dalej. W sumie czekaliśmy jakąś godzinę, półtorej na przyjazd eskorty, która towarzyszyła nam do emowa Piskiego. Kolejne dni wyglądały praktycznie tak samo, czyli czekanie do około 17.00–18.00, jazda nocą do miejsca postoju i powtórka. Na tym etapie najgorsze było to czekanie na wyjazd przez cały dzień. adnych większych przygód moja kolumna nie miała poza jedną – jadąc z Sochaczewa do aska (tankowanie), nasza eskorta zamiast skręcić na Wrocław, skręciła w przeciwnym kierunku, a więc na Poznań. Zrobiliśmy dodatkowe 40 km, które zajęły nam około trzy godziny, bo zawracaliśmy na bardzo wąskich wiejskich drogach, które, jak na złość, miały zakręty pod kątem prawie 90°. I tu moje słowa uznania dla amerykańskich kierowców: nie wjechali do rowu, nie położyli żadnego znaku, nie przestawili również ogrodzeń, a jechali przecież HEMTT-ami. Po tym zaliczyliśmy tankowanie w asku i już bez przygód pojechaliśmy do Oleśnicy, na znajomy już pas startowy. Następnego dnia jednym rzutem dojechaliśmy nocą do niemieckiej bazy we Frankenbergu w Saksonii. I tu przygoda się zakończyła. Rano pożegnałem się ze wszystkimi, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i odjechali do Viliseck. Przejeżdżając obok, każdy kierowca jeszcze na pożegnanie użył klaksonu, co przy 20 pojazdach dało niesamowity efekt. RELACJA